Przyznajcie szczerze – kiedy widzieliście jakiegoś SUV-a przedzierającego się przez chaszcze, grzęznącego w błocie albo chociaż mknącego szutrową drogą prowadzącą przez środek pola buraków? No właśnie… Prawda jest taka, że samochodów tego typu nie kupują osoby aktywne, lecz ludzie, którym wydaje się, że siedząc za kierownicą takiego samochodu, będą: a) całkowicie bezpieczni, b) górowali nad innymi uczestnikami drogi. To zaś zazwyczaj oznacza, że są gorszymi kierowcami niż mój pies.
Znajomy mojego znajomego kupił jakiś czas temu Hondę CR-V. Nie ma dzieci, prywatnym samochodem przejeżdża rocznie mniej kilometrów niż ja rowerem, a gdyby któraś z opon jego auta dotknęła powierzchni innej niż asfalt, prawdopodobnie dostałby zawału serca i oddał samochód do serwisu (w kwestii aut jest większym pedantem niż detektyw Monk w kwestii kurzu na swojej marynarce). Mimo to uparł się na SUV-a. Dziwi mnie to, bo podobno sam jest niezłym kierowcą, dlatego podejrzewam, że kupił CR-V za namową żony.
Ona najprawdopodobniej jest fatalnym kierowcą i od samochodu oczekuje tylko jednego: poczucia bezpieczeństwa. Gdy patrzy na innych uczestników ruchu z góry, nabiera pewności siebie i zaczyna wierzyć, że całe miasto należy do niej.
Rozumiecie, co chcę przez to powiedzieć? Ludzie kupują SUV-y głównie po to, aby jeździć nimi po mieście i mieć gwarancję, że gdy na skrzyżowaniu zamyślą się lub zagadają przez telefon i trafią w jakieś inne auto, to po prostu po nim przejadą. To także tłumaczy, dlaczego tak często za kierownicami SUV-ów siedzą kobiety.
Jestem o tym święcie przekonany, dlatego za każdym razem, gdy widzę przed lub za sobą jakiegoś SUV-a, sprawdzam, czy mam dobrze zapięty pas bezpieczeństwa i czy ewentualnie jest, gdzie uciekać. Nie dotyczy to jedynie Land Cruiserów, większości pick-upów, Land Roverów, Mitsubishi Pajero, Mercedesów klasy G, Nissanów Pathfinderów i Patroli, ale – na miłość boską – nie mylmy tych aut z SUV-ami! Z kolei największym strachem napawają mnie właśnie Hondy CR-V, Toyoty RAV4 i Suzuki Vitary.
W zasadzie jedynym SUV-em, który do tej pory nie wzbudzał we mnie odrazy, była Mazda CX-7. Przede wszystkim dlatego, że jest to samochód zbudowany z myślą o ludziach, którzy naprawdę dobrze jeżdżą i w dodatku czerpią przyjemność z prowadzenia samochodu. Jej turbodoładowany silnik benzynowy o mocy 260 koni mechanicznych, połączony z doskonałym sportowym zawieszeniem i superprecyzyjnym jak na SUV-a układem kierowniczym, potrafi wywołać gęsią skórkę. Byłem kiedyś tym samochodem w górach i wierzcie mi – pokonując zakręty, bawiłem się lepiej, niż gdybym siedział za kierownicą jakiegoś kompaktowego GTI. Poza tym auto jest ładne, duże i praktyczne, a w wersji po faceliftingu, także przyzwoicie wykonane. Stanowi idealne rozwiązanie dla kierowców, którzy ulegli żonom gderającym o „bezpieczeństwie”, lecz jednocześnie nie zamierzają rezygnować z przyjemności. Chcecie więcej? Proszę bardzo – w topowej wersji wyposażeniowej (obejmującej nawet elektrykę foteli, skórzaną tapicerkę, system audio firmy Bose, reflektory ksenonowe, dostęp bezkluczykowy, kamerę cofania i wiele, wiele innych) CX-7 kosztuje niecałe 156 tys. zł. A to tak, jakbyście nagle trafili na mieszkanie w centrum Warszawy po 3 tys. zł za metr kwadratowy.
Problem w tym, że od paru miesięcy CX-7 dostępna jest również z silnikiem wysokoprężnym. A to oznacza, że teraz na drodze należy uważać także na tego SUV-a. Mazda w tej wersji stworzona została dla tych, którzy chcą oszczędzać paliwo i kompletnie nie zależy im na osiągach. Zależy im za to na poczuciu bezpieczeństwa. Samochód ma 173 konie mechaniczne, co wygląda obiecująco wyłącznie na papierze. W rzeczywistości można odnieść wrażenie, że jedna trzecia tych „rumaków” cierpi na astmę. Do setki auto przyspiesza w ponad 11 sekund, co jednak w subiektywnych odczuciach zdaje się trwać o dobre 2-3 sekundy dłużej. Poza tym silnik lubi wysokie obroty (rzecz dość niezwykła jak na diesla), więc dość okrutnie obchodzi się z uszami pasażerów. Z kolei płynne ruszanie to mordęga ze względu na wielki skok pedału sprzęgła – najpierw musicie kolanem dotknąć lewego ucha, aby następnie wdusić stopę gdzieś w okolice chłodnicy. Uprzedzając pytania – automat jest niedostępny.
To wszystko nie zmienia, niestety, faktu, że CX-7 z dieslem będzie się sprzedawał w Polsce znacznie lepiej niż wersja benzynowa. Co więcej, z żoną także doszliśmy do wniosku, że i my musimy kupić SUV-a. Ale tylko po to, aby jakaś Honda CR-V nie przejechała po nas i naszym dziecku przy wjeździe na rondo…
Foto: mazda.com